Sierpień 1997




W 3 godziny 3 wystawy w 4-ej dzielnicy Paryża.

Mariusz Hermanowicz


PIERWSZA - dokumentalne zdjęcia Rolanda Liot'a "Le Marais 1960 - 1975" w Bibliotece Historycznej m. Paryża, 22, rue Mahler. Dzielnica Marais przeżywała swój rozkwit w XVII i XVIII wieku, kiedy to arystokracja francuska wybudowała tu wiele wspaniałych pałaców. Później dzielnica ta spadała coraz niżej w hierarchii "dobrych dzielnic". Hausmann chciał ją "rozpruć" i przeprowadzić szerokie bulwary. Podobne projekty istniały i na początku XX wieku. Ale Marais, coraz bardziej zaniedbane, jednak ocalało i stało się, w samym środku Paryża, ośrodkiem życia ludzi biednych, emigrantów, drobnych rzemieślników czy sklepikarzy. Rue des Rosiers (ulica Róż, albo Różana, jak kto woli) stała się, na przykład, centrum życia Żydów, którzy w latach międzywojennych przywędrowali tu z krajów Europy Centralnej.

Obecnie, od wielu już zresztą lat, "image" tej dzielnicy zmienił się. Stała się na powrót jedną z najdroższych dzielnic Paryża. Stare pałace odnowiono, umieściły się w nich różne szacowne instytucje, muzea. Okazało się, że ta dzielnica jest przyjemniejsza do życia niż bulwary Hausmanna.

Ale na początku lat 60-tych, gdy zamieszkał w niej Roland Liot, nic jeszcze nie zapowiadało późniejszych zmian. Była to jedna z tych dzielnic, które ludzie omijają, o ile trudne okoliczności życiowe nie zmuszają ich, by się tu osiedlili.

"Z moim aparatem - napisał później Roland Liot - penetrowałem ten rejon, brudny, niechlujny, zabudowany jakimiś przybudówkami. Byłem jak poszukiwacz złota, znajdujący, na dnie swojej miski do płukania, błyszczące grudki czystego metalu". I dalej : "Mogłem prawie wszystko sfotografować, od piwnic do strychów. W tamtych czasach można było prawie wszędzie wchodzić bez żadnych problemów".

Dziś dotarcie do wielu z tych miejsc wymagałoby o wiele więcej wysiłków. Domy prywatne bronią się przed złodziejami, ale też i miłośnikami starej architektury, przy pomocy domofonów. Instytucje też nie wpuszczają różnych ciekawskich.

Wystawa zorganizowana jest w następujacy sposób : na ścianach zdjęcia Rolanda Liot, średniego formatu, z adresami miejsc, niżej małe reprodukcje starych pocztówek pokazujących te same miejsca na początku stulecia. Pośrodku sali, w witrynach, jeszcze starsze zdjęcia dzielnicy Marais. Wśród nich, wiele oryginalnych plansz samego Eugeniusza Atget'a ! Na jednej ze ścian seria pocztówek, z lat chyba 50-tych, przedstawiająca ludzi pracujących w tym czasie w dzielnicy: krawców, producentów zabawek, wyrobów ze skóry itp.

Co można powiedzieć o samych zdjęciach? Ich walor dokumentalny jest niepodważalny. Np zdjęcie z podpisem : "Kołatka do drzwi ukradziona w 1968 roku". Zdjęcia te przedstawiają miejsca, które uległy bardzo znacznym zmianom, często jedynym śladem tego "jak było kiedyś" są już tylko te zdjęcia. Wiadomo przecież, że wszelkie renowacje i odnawiania, skądinąd konieczne, jakże często powodują, że wiele autentycznych szczegółów ginie bezpowrotnie. Oglądałem kiedyś album fotografa, którego proszono, zanim Freud opuści Wiedeń, by utrwalił na zdjęciach wnętrza mieszkania Freuda. Po latach, wielu latach po wojnie, ten sam człowiek (zapomniałem w tej chwili jego nazwiska) odwiedził to mieszkanie. Właśnie robotnicy je odnawiali, miało być w nim urządzone muzeum. Na podłodze był jeszcze ślad jaki zostawiła słynna kozetka, czy kanapa, na której spoczywali pacjenci Freuda w czasie seansów psychoanalizy. Tylko ten fotograf wiedział czego śladem jest ten brud i kurz wbity w podłogę. Robotnicy właśnie zabierali się do cyklinowania podłogi i ślad ten bezpowrotnie zaginął... No, przecież Muzeum musiało być odnowione przed otwarciem dla turystów...

Zdjęcia Rolanda Liot są właśnie takim śladem, który został przez niego, dla nas, ocalony.

Nad samymi zdjęciami możnaby trochę kaprysić, były robione chyba na formacie 24x36, który nie jest najszczęśliwszy do zdjęć architektury. Autor skupił się głównie na samej architekturze, jego obiektyw uchwycił mniej "życia wokół" niż to udało się Atgetowi. Nie zajmie więc zapewne tej pozycji w historii fotografii co Atget, ale uchwycił on coś, bo było piękne, choć zrujnowane i zaniedbane, coś co inni dojrzeli dopiero po wielu latach. Teraz tłumy turystów tłoczą się w tej dzielnicy. Nie mam nic przeciwko turystom, sam jestem czasami jednym z nich, ale o ileż bardziej pasjonujące (choć trudniejsze) jest zauważanie czegoś pięknego zanim zrobią to inni.

DRUGA WYSTAWA, w Hôtel de Sully, w jednym z odnowionych pałaców tej dzielnicy (jego zdjęcie z lat 60-tych oczywiście figuruje w wystawie R. Liot'a), to "La Côte d'Azur" Jacques-Henri Lartigue'a.

Po raz pierwszy nazwa "La Côte d'Azur" pojawiła się w 1887 roku w książce Stephena Liégeard'a. J.H. Lartigue po raz pierwszy pojechał tam w 1906 roku, mając 12 lat. Nie wiem, czy można porównać Cote d'Azur w tamtych latach do dzielnicy Marais w latach 50 i 60 - uczęszczali te miejsca ludzie nie należący do tych samych klas społecznych, ale była jednak jedna cecha wspólna między nimi - nie były jeszcze miejscem turystycznych pielgrzymek.

I co odkrył dla siebie, jakie grudki złota znalazł Lartigue na Cote d'Azur? Rodzice Lartigue należeli podobno do jednej z najbogatszych w tamtych czasach rodzin we Francji. Młody człowiek nie miał więc kłopotów z pieniędzmi, nie musiał wstawać o świcie, by pracować w pocie czoła, by sobie kupić pierwszy aparat fotograficzny. Chciał zostać malarzem, po jakims czasie jego obrazy zaczęły się podobać, dostawał zamówienia na dekoracje. W latach 30-tych był też jakiś czas asystentem słynnego Aleksandra Granowskiego, realizatora filmów, które ten kręcił dawniej w Rosji w jezyku jidisz. Nie wiem, czy ten film - "Przygody króla Pausole'a" został skończony, w każdym razie Lartigue miał wstępnie wybierać najpiękniejsze kobiety do ról 150 żon króla Pausole'a. Zdaje się, że ich opinie się nie zgadzały i Lartigue opuścił ekipę filmową. Ale nie porzucił tego co zawsze było dla niego charakterystyczne : zmysłowego odbierania świata, zachwytu nad wszystkim co się dzieje wokół. Niesłychanej wrażliwości na światło. A przy tym - potrafił to przekazać w zdjęciach. Nie wiem, czy jego spojrzenie przemieniało w złoto wszystko na co spojrzał, ale na pewno wszystko to, co sfotografował.

Zdjęcia swoje, do lat 60-tych, robił jako zupełny amator. Dopiero później Amerykanie "go odkryli". Zostawił 130 albumów zdjęć z lat 1908 - 1981, oraz wielką ilość karnecików, do których wpisywał wszystko co się zdarzyło każdego dnia. Np. taka notatka z 1915 roku : "Jadę autem z Martą do zamku Mont Boron. Dozorca wita nas gościnnie, ale nie zostaję, ponieważ słońce nie jest dobre do zdjęć kolorowych" ( Lartigue chciał robić zdjęcia na stereoskopowych kliszach autochromowych braci Lumiere).

W 1979 roku Lartigue przekazał swoje zdjęcia państwu francuskiemu. Misja do Spraw Dziedzictwa Fotograficznego (Mission du Patrimoine Photographique) zajmuje się jego negatywami, organizuje wystawy. Nie jest to pierwsza wystawa zdjęć Lartigue, organizowana przez tę Misję, którą oglądam. I za każdym razem odkrywam mnóstwo nowych, nieznanych zdjęć, zrobionych z równą wrażliwością. Niesłychany fenomen ten Jacques-Henri Lartigue.

Odkryłem też na tej wystawie parę zdjęć z następującym podpisem : "Dzieci z Węgier. Dworzec Północny. 1957 rok". Na wózku do przewożenia bagaży siedzi około 10 maleńkich dzieci, wokół nich dorośli. Niczego więcej się nie dowiemy, jak to się stało, że te dzieci znalazły się we Francji, czy straciły rodziców, czy ktoś je adoptował, co się dziś z nimi dzieje.

Ta Misja zajmuje się również spuścizną po innych fotografach : Kertesz, Kollar, Parry, René Jacques, Corbeau, Voinquel, Boudinet, Réquillart.

A ja żałuję tylko, że negatywy Bułhaka uległy zniszczeniu w czasie wyzwalania Wilna, i że już żadna Misja, czy Fundacja (nawet gdyby powstała) nigdy nie będzie organizować coraz to nowych wystaw z jego spuścizny.

TRZECIA WYSTAWA, w sfotografowanym także swego czasu przez R. Liot'a pałacu w dzielnicy Marais - Hénault de Cantobre.

Wystaw właściwie jest parę. Największa z nich to "Europejczycy" Henri Cartier-Bresson - duża, bardzo duża wystawa w paru salach. Część zdjęć wybrana spomiędzy jego zdjęć najbardziej znanych, inne, również zresztą bardzo dobre, zupełnie, przynajmniej dla mnie, nieznane.

Chodziłem po tych salach i tak sobie myślalem : gdybym miał podsumować dorobek fotograficzny Henryka Cartier-Bressona w paru słowach to co bym mógł powiedzieć? Widocznie za krótko chodziłem, bo moje spostrzeżenia nie zdążyły się skrystalizować.

Ale jedna rzecz zwróciła moją uwagę : Bresson zawsze dużą wagę przywiązywał do kompozycji, ludzie wpisani są u niego w cały misterny system "linii", pojawiają się akurat w miejscach, w których "powinni", by kompozycja była "doskonała". O ile Lartigue "odbiera świat w zachwycie", o tyle Bresson odbiera go poprzez "siatkę swoich projekcji". Obaj są bardzo francuscy, Bresson jest niewątpliwie bardziej "kartezjanski", jak lubią Francuzi mówić o sobie.

Ta skłonność do "nadkompozycji", do kompozycji zbyt misternej, jest, od wielu już lat, bardzo obecna w młodej i mniej młodej fotografii francuskiej.

Wszystkie zdjęcia H. Cartier-Bresson bardzo zatem ciekawe i dobre. Ale czy tytuł "Europejczycy", bardzo modny zresztą, jest uzasadniony? Mam wrażenie, że zdjęcia Bressona lepiej funkcjonują jako pojedyncze, jego praca, sądzę, nie została pomyślana jako cykl na dany temat, tak jak odbieramy dziś np zdjęcia Atgeta, czy też tak jak swoją pracę widział choćby August Sander.

Ciekawe, że mojemu synowi, który zwiedzał ze mną te wystawy, bardziej podobała się wystawa Lartigue niż Bressona. W "oficjalnej" historii fotografii HCB zajmuje raczej wyższą pozycję, niż "amator" Lartigue, ale czyż takie hierarchie nie ulegają nieustannym weryfikacjom?

Ze zdjęć HCB z Polski można wymienić : zdjęcie żydowskiego żebraka z ulic Warszawy z 1931 roku, zdjęcie "Podróż" przedstawiające wieśniaków w Krakowie w tymże 1931 roku, chyba na dworcu, paru mężczyzn skupionych wokół gazety "Głos Pracy" w październiku 1956 roku, kilka zdjęć z ordynacji przez kard. Wyszyńskiego 22 księży, z tego samego 1956 roku.

Inne zdjęcia z Europy Centralnej :

- Mauzoleum Lenina i Stalina w Moskwie, 1954 rok.

- dwaj mężczyźni, który wspięli się na elektryczny transformator na ulicy i patrzą na drugą stronę niewysokiego jeszcze w tym miejscu muru berlińskiego, 1962 rok.


Inne zdjęcie, świetne. Nie wiem o czym myślał HCB w czasie gdy je robił. Odczytywane dzisiaj, ma niesłychaną nośność symboliczną. Tytuł : "Obóz przejściowy dla osób z Europy Zachodniej wyzwolonych przez Rosjan w Niemczech wschodnich. Dessau. Niemcy 1945 rok". Na 1 planie rząd mężczyzn idących w prawo, z tobołkami, walizkami, prawdopodobnie wracają do siebie. Niektórzy z nich patrzą w obiektyw aparatu. Za nimi, na jakimś drzewie, wisi przekrzywiony portret Stalina. Patrzy on trochę w lewo, tak jakby na przechodzących mężczyzn i uśmiecha się chytrze pod wąsem. Mamy wrażenie, że mówi : "No, idźcie, idźcie, korzystajcie, że drzwi jeszcze się nie zatrzasnęły. I tak mi nie umkniecie".

Granica Europy. Gdzie ona właściwie przebiega? Media francuskie dość skromnie informowały o powodziach w Polsce i Czechach. Dopiero, gdy przerwało wały powodziowe w Niemczech, temat "wypłynął".

W Maison Européenne de la Photographie są jeszcze inne wystawy. W niedużej salce, wystawa Bena, dobrze znanego artysty, używającego w swoich pracach często słów, zawsze prowokującego i ożywczego intelektualnie. Z jego aforyzmów : "Nie ma nieudanych zdjęć", albo "Fotografujcie dzieci (niemowlęta), to się zawsze podoba", czy też "Chciałem robić coś nowego, a robię to co inni".

Jeszcze inna wystawa : "Spojrzenia europejskie od Józefa Sudka do Gabriela Basilico". Prace kilku wybranych, oczywiście "europejskich" fotografów, ze zbiorów własnych instytucji :

1. Zdjęcia Cyganów Josepha Koudelki z lat 1962 - 68.

2. Kilka zdjęć Josepha Sudka, z okien jego pracowni. Pracownia ta, na podwórku jednej z praskich kamienic, została później zniszczona. Gdy parę lat temu byłem w Pradze, na fasadzie domu od ulicy, wisiała już tablica, a pracownia miała zostać odbudowana. Może ktoś z czytelników wie, jak sytuacja przedstawia się obecnie?

3. Igor Moukhin (pisownia francuska) z Moskwy, seria zdjęć sowieckich pomników, Leniny, różni przodownicy i tak dalej. Zdjęcia staranne, trochę tak jak Lee Friedlandera zdjęcia pomników nieznanego żołnierza w miastach amerykańskich.

4. Gabriele Basilico, zdjęcia pejzaży przemysłowych tego włoskiego fotografa.

5. Gilbert Fastenaekens, jego znane zdjęcia pejzaży nocnych.

6. Mario Giacomelli, "nieortodoksyjne" pejzaże tego włoskiego fotografa, wykonane byle jakim aparatem.

7. Zdjęcia Holendra Ad Windiga, zbyt graficzne jak na mój gust.

8. Gabriela Cuallado, społeczeństwo wiejskie lat 50 i 60-tych w Hiszpanii.

9. Mimmo Jodice z Neapolu.

10. Humberto Rivas z Barcelony.

11. Anglik Michel Kenne.

W podziemiach była jeszcze jedna wystawa, ale nic z niej nie zrozumiałem, więc nie mogę o niej nic napisać. Podam jednak jej autora i tytuł : Filip Perrin "Tajemnice Paryża". Tytuł jest oczywiście aluzją do powieści Eugeniusza Sue.





Adresy
Poprzednie artykuły Mariusza Hermanowicza w fotoTAPECIE: Polecamy również:

Spis treści

Copyright © 1997-2012 Marek Grygiel / Copyright for www edition © 1997-2012 Zeta-Media Inc.
e-mail: fti@zeta-media.com